tło

poniedziałek, 5 września 2016

Bieszczady: Korbania oraz Dolina Górnego Sanu

Sprawdziłam pogodę na kilka najbliższych dni i było dla mnie jasne, że nie usiedzę w domu w taki słoneczny wrzesień. Tak spontanicznie, pierwsze co mi przyszło do głowy to Bieszczady, standardowo, bo ode mnie najbliżej. Ale za to trasy wybrałam już mniej standardowe, mając nadzieję, że przynajmniej tam nie dotrą kolejki turystów. 

Na rozgrzewkę w pierwszym dniu weszliśmy na Korbanię. Niewielki szczyt bliżej Soliny niż Bieszczad Wysokich. Nasz szlak rozpoczął się w Bukowcu, skąd można dojść na szczyt za zielonymi lub czerwonymi oznaczeniami.
Opuściliśmy wioskę robiąc zdjęcia malowniczej okolicy, by po chwili zanurzyć się w lesie z ulgą przyjmując chłodny cień drzew. Na szczycie wybudowano w ostatnich latach drewnianą wieżę, skąd rozpościera się widok na Zalew Soliński, a nawet Bieszczady Wysokie.
Widok z wieży widokowej na Korbani
Wracając, wybieramy inny wariant szlaku, ale ścieżka tak samo wiedzie między drzewami łagodnie w dół. Omijamy slalomem kałuże, gdy nagle zamurował nas widok odcisku w błocie - niedźwiedziej łapy...
Zostało nam jeszcze trochę dnia na krótki spacer, więc zatrzymujemy się po drodze do Łopienki . Jedna z wielu wysiedlonych wsi jest często odwiedzana przez turystów ze względu na ocalałą cerkiew. Odremontowana bieli się na tle zielonych wzgórz, zupełnie jak gdyby nic się tu nie wydarzyło, a przecież historia była bezlitosna.  
Łopienka

Meldujemy się w schronisku młodzieżowym w Wetlinie, gdzie pokój wieloosobowy dzielimy tylko z jedną parą. Warunki jak na taki obiekt moim zdaniem bardzo dobre i godne polecenia. Wieczór spędzamy w kultowym miejscu "Baza ludzi z mgły", gdzie wzrok wszystkich skupia się nad barem oblepionym różnymi pamiątkami. Każdy chciał zaznaczyć swoją obecność zdjęciem, legitymacją, czy choćby biletem ze swojego miasta.
Baza ludzi z mgły
Wtopieni w bieszczadzki klimat nazajutrz zagłębiamy się jeszcze dalej w głąb tzw. 'worka'.
Muczne
Droga do Mucznego prowadzi gładkim asfaltem, nowiutki kościółek z drewna pachnie jeszcze świeżością, a i słynny hotel doczekał się remontu. Słynny dlatego, że wybudowano go dla robotników, ale po przejęciu tych okolic przez rząd, pod kierownictwem oczywiście Doskoczyńskiego, przerobiono go na rezydencję dla elit. Czytam właśnie książkę "Bieszczady w PRL-u", gdzie szczegółowo opisana jest ta historia. Na polowania przyjeżdżały tu same osobistości z Jaroszewiczem i Gierkiem na czele.
Hotel w Mucznem

Przejeżdżamy obok pozostałości wiaduktu kolejki wąskotorowej, jednej z wielu zlikwidowanych.  Im bliżej granicy z Ukrainą, tym mniej domów i droga coraz bardziej dziurawa. Mijamy Tarnawę Niżną, gdzie  znajdują się zabudowania dawnego gospodarstwa rolnego i osada jego pracowników. W nieistniejącej już Tarnawie Wyżnej, utworzono rezerwat torfowiskowy, udostępniony do zwiedzania specjalnym pomostem. 
Widok z torfowiska w Tarnawie
W Bukowcu wjeżdżamy na kamienistą drogę, by mozolnie dojechać do parkingu, gdzie kupimy bilety wstępu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego i wyruszymy ścieżką historyczno-przyrodniczą do Źródeł Sanu
Trasa przez wielu jest niedoceniana i budzi rozczarowanie, ale znając historię tych terenów nie sposób oprzeć się ekscytacji. Dla mnie wycieczka na prawie sam kraniec bieszczadzkiego worka jest tym bardziej ważna, bo stanowi jakby zwieńczenie wcześniejszych wypraw wzdłuż wschodnich kresów Polski. 

Przed wojną były tu gęsto zaludnione wsie, jednak w ramach oczyszczania granic, zostały wyludnione. Przez kilka lat, opuszczone tereny zagarnęła przyroda powoli zacierając ślady niedalekiej przeszłości. Resztę zniszczeń dokonał człowiek, próbując hodować tu zwierzęta na dużą skalę i równając teren spychaczami, a nawet materiałami wybuchowymi. Kolejnym niedorzecznym epizodem było zamknięcie okolic Mucznego wraz z 'workiem' przez rząd, gdzie płk. Doskoczyński utworzył kolejną zaciszną enklawę jako miejsce polowań elity polskiej, a także zagranicznej. Bez przepustki nie można było tu przebywać, a zakazany owoc smakuje najlepiej, dlatego co odważniejsi turyści stawiali sobie za punkt honoru nielegalne dotarcie do grobu Hrabiny - miejsca w tym czasie niemal symbolicznego. 


Dzisiaj możemy swobodnie poruszać się po wyznaczonym szlaku, a jednak aura tajemniczości towarzyszy mi, gdy próbuję sobie wyobrazić smak tamtych czasów, nie tak dawnych przecież.
 
Początkowo droga się rozwidla, na prawo wiedzie trasa rowerowa zataczająca pętlę, a my idziemy w lewo obok kadzi z dawnej potaszni. Dla tych co nie wiedzą, co to jest, stary duży gar musi wyglądać dosyć intrygująco. Idziemy drogą z resztkami asfaltu na grzbiecie, obserwując od dołu panoramę Wysokich Bieszczad. 
Jest przepięknie - łąki sprawiają wrażenie przestrzeni, a w tle kuszą szczyty połonin. Gdzieniegdzie mijamy rozlewiska bobrów, które świetnie się tu zadomowiły. 
Pierwszym przystankiem jest dawna wieś Beniowa, której symbolem jest rozłożysta lipa - przetrwała przekornie mimo wszystko.
W opuszczonej wsi Beniowa
Z trzech cmentarzy zachowały się tylko niektóre nagrobki ustawione wokół cerkwiska oraz podstawa chrzcielnicy z prymitywnym zarysem ryby. 





Na tablicy informacyjnej widnieje zdjęcie zniszczonej cerkwi - imponująca, z pięcioma baniastymi dachami...
Krzyż z dachu cerkwi

Dalej ścieżka snuje się ciekawie między zaroślami, lasem, nad stromym zboczem, aż łączy się z kamienistą drogą. Jest to jedyny nudny odcinek, gdzie widok ogranicza  z obu stron las, grube kamienie nie ułatwiają wędrówki, a południowe słońce świeci prosto w twarz.
Odpoczywamy chwilę w drewnianej wiacie i kontynuujemy marsz tym razem przez las po drewnianej kładce.
Zaczynają się znowu przyjemne plenery z bujną przyrodą. Łagodnie schodzimy w dół, by znów podejść w górę, zniknąć za zakrętem lub potężnym świerkiem.
Sama przyjemność, cisza, mijamy jedynie sporadycznie turystów. Docieramy do miejsca, gdzie stał dwór. Widoczne są fundamenty i wejście do piwnicy, która już się częściowo zawaliła. Na przeciwko stała kaplica dworska, ale została wysadzona w 1970 roku... 
Grób Hrabiny
Kultowy grób Hrabiny, nie budzi dziś tyle emocji, ot kaplica z nowo zrobionym daszkiem, ale kiedyś dojście tutaj było nie lada wyczynem.
 
Sianki po stronie ukraińskiej

Nagle dobiega nas głos z głośników, jakby z przeszłości, ze świata, który kiedyś tętnił tu życiem. To zapowiedź pociągu na dworcu kolejowym w Siankach po stronie ukraińskiej. Możemy go zobaczyć z punktu widokowego na wioskę przedzieloną granicą na pół. W głowie się nie mieści, ze jeszcze kilkadziesiąt lat temu był tu znany kurort narciarski, porównywalny do Zakopanego. Do sianek przyjeżdżały tysiące turystów, goszcząc w licznych pensjonatach, schroniskach, restauracjach, a nawet teatrze. Znajdowała się tu również skocznia narciarska oraz tor saneczkowy! Dziś po stronie polskiej nie zostało kompletnie nic. Po drugiej stronie granicy widzimy rozsiane domy, ale wybudowane na nowo po wojnie. Jak ulotne jest to co materialne...



Co jakiś czas rzucają się w oczy słupki graniczne, kilkanaście metrów dalej jest już inne państwo, a kiedyś była Polska. Dochodzimy do kresu naszej wycieczki - do źródeł Sanu, niestety tylko umownie zaznaczonych, bo prawdziwe znajduje się za granicą. Moje wycieczki po południowo-wschodniej Polsce często kręciły się wzdłuż Sanu, aż w końcu dotarłam do jednego ze źródeł. To naprawdę ten nikły ciek wodny przeobraża się w całkiem sporą rzekę? Zanurzam dłoń w lodowatej wodzie, myśląc, że tak samo jest z naszymi marzeniami. Ze źródełka wypływa nieśmiało myśl, nabiera rozpędu początkowo cienką strużką małych kroków, by w końcu rozlać się szerokim korytem spełnionych marzeń. 
 
San

Dalej już nie mamy prawa iść, musimy wrócić tę samą ścieżką. Cała wędrówka zajęła nam 9 godzin, ale wg znaków można ją pokonać w 7, ale czy nie warto  zadumać się przez chwilę? 
 

18 komentarzy:

  1. Pięknie... heh... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny opis pięknych terenów.
    Lata tam nie byłem, ale za komuny owszem. Tak faktycznie był teren zamknięty ale KaCyki "urzędowały" tam kilka razy w roku, przez resztę czasu obszar był marnie pilnowany. Zresztą podobnie było w okolicach Wisły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to bardzo ciekawe. Szczęściarz z Ciebie, że mogłeś poczuć tamten klimat. Pozdrawiam

      Usuń
  3. kolejny ciekawy kawałek kraju, zdjecia przepiekne

    OdpowiedzUsuń
  4. Ważne, że zaznaczyłaś, iż prawdziwe źródło Sanu znajduje się po drugiej stronie granicy, dokładnie w lesie Rubań. ten ciek umownie zwany źródłowym, jest pierwszym lewym dopływem jeśli patrzeć od góry. Jest jeszcze trzecie źródło brane pod uwagę, znajduje się w Siankach po stronie ukraińskiej, i było określane jako źródło Sanu przed laty przez kartografów austriackich.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Tomku za te ciekawostki! Pozdrawiam również

      Usuń
  5. Kapitalna wycieczka. A najcenniejsze w niej to, że pokazuje piękno miejsc nieobleganych, cichych i przez to bliskich sercu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu dokładnie o tak :) Zapraszam częściej na bloga :) Pozdrawiam

      Usuń
  6. "Zanurzam dłoń w lodowatej wodzie, myśląc, że tak samo jest z naszymi marzeniami. Ze źródełka wypływa nieśmiało myśl, nabiera rozpędu początkowo cienką strużką małych kroków, by w końcu rozlać się szerokim korytem spełnionych marzeń." - A słowo (myśl) stała się ciałem, cytując Znanego Mistrza :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Marzy mi się letnia wędrówka do źródła Sanu już od dłuższego czasu :) Widzę, że widoki tego warte :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo przyjemna trasa, na pewno się kiedyś wybierzesz :)

      Usuń
  8. Wszedłem przypadkowo na ten blog i podziwiam Cię Dorotko
    Cz

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepiękne zdjęcia i dobrze napisany wpis. Bardzo często jeżdżę w Bieszczady i kocham wracać w to miejsce. W tym roku dodatkowo byłem w Zimie na Smerku i Wielkiej Rawce. Widoki były obłędne i żadne zdjęcie tego nie odda. Teraz zaczyna się wiosna i muszę kupić nowy sprzęt. Świetny blog i powodzenia w dalszej pracy, do zobaczenia na szlaku!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...