tło

środa, 29 lipca 2015

Kwidzyn i Nowa Cerkiew

Jeszcze się dobrze nie otrząsnęłam z uroku Gniewu, a już przekraczamy Wisłę nowym mostem do historycznej krainy dawnych Prus – Pomeranii. 
Nowy most na Wiśle
Już z daleka widać zamek, który bronił miasto Kwidzyn, a po przeciwnej stronie majaczy sylwetka zamku w Gniewie, także obie twierdze prawdopodobnie mogły widzieć się nawzajem.
Panorama Kwidzyna


Kwidzyn
W centrum Kwidzyna nowoczesny plac przylega do zabytkowego zespołu katedralno – zamkowego, ale w tym kontraście widać jakąś spójność przeszłości z przyszłością, a pomiędzy jest nic innego jak teraźniejszość.

W poniedziałki jest nieczynna krypta z Wielkimi Mistrzami Krzyżackimi, więc pozostaje nam wejście na dziedziniec zamku. Budowla, którą dziś oglądamy to już trzeci zamek w Kwidzynie, jedyny który przetrwał wojny. Po wielu przebudowach i różnych funkacjach, które pełnił - od magazynu żywności po sąd i więzienie, swój obecny wygląd zawdzięcza królowi Prus. Fryderyk Wilhelm starał się przywrócić mu gotycki charakter.


Zamek w Kwidzynie


Zamek w Kwidzynie
Katedra choć ogromna, wydaje mi się trochę skromna. Przylega bezpośrednio do zamku, co miało wymownie podkreślać jedność władzy świeckiej i duchowej. Ciekawa jest historia męczenniczki Doroty, która na własne życzenie została zamurowana w celi przylegającej do kościoła. Ze światem łączyło ją tylko malutkie okienko, przez które podawano jej postne jedzenie, ale wychodziła znacznie dalej poza ziemskie ograniczenia, doświadczając niezwykłych widzeń.


Zanurzamy się w ulice Kwidzyna wypatrując ładnych kamienic i zabytkowych budynków. Intuicyjnie odnajdujemy starą pocztę, garnizon, dworzec kolejowy i inne pamiątki historii. 

Stara Poczta w Kwidzynie
Dawne koszary wojskowe składają się z kilku okazałych budowli na planie czworoboku. Dziś są zaadaptowane przez różne instytucje państwowe.

Kwidzyn nie zrobił na mnie większego wrażenia, choć nie mam mu absolutnie nic do zarzucenia. Jest dużym, zadbanym miastem, gdzie zabytkowa zabudowa przypomina o jego ciekawych dziejach.



W drodze powrotnej wstępujemy do  Nowej Cerkwi, gdzie oglądamy pocysterski kościół z piękną bramą. Podobno oprawki do świec zrobione są z łusek po nabojach, które mieszkańcy podczas II wojny światowej zbierali i umieszczali w żyrandolu, by upamiętnić ofiary, które zginęły od kul.

Kościół w Nowej Cerkwi
Schodzę do podziemi, ale niestety nie mam latarki, żeby zagłębić się w mroczny korytarz pod kościołem. Ciekawe jakie tajemnice kryje to przejście i jakie jeszcze tajemnice Pomorza na mnie czekają.


poniedziałek, 27 lipca 2015

Kociewie - grodzisko Owidz, arboretum Wirty i kajaki

Jedziemy rowerami cofnąć się w czasie. Na wzgórzu, palisada z drewnianych pali ostro zakończonych, strzeże jednego z ważniejszych grodzisk średniowiecznych na Pomorzu. 
Grodzisko średniowieczne Owidz
Niskie chatki okalają majdan po środku którego stoi wizerunek Światowida. 

Grodzisko Owidz
Po wystroju wnętrza można poznać do kogo należało domostwo. I tak, w chacie zielarki suszą się pęki ziół, a stół obstawiony jest miseczkami, dzbanuszkami, garnuszkami. Najbogaciej wygląda chata żercy, czyli kogoś w stylu kapłana, który miał zaszczyt przesiadywać na tronie.  Z jednej z wież próbujemy dostrzec, którędy biegła kiedyś Wierzyca otulając grodzisko obronnym nurtem. 

W okół grodziska Owidz
Ale czas wrócić do współczesności, gdzie można skorzystać z dużej restauracji, miejsca na ognisko, placu zabaw i stawu z łódkami. Stworzono z tego miejsca cały kompleks rekreacyjny, pewnie idealny dla zorganizowanych grup. Wszystko stylowo wygląda, ale akurat we mnie nie budzi większego entuzjazmu.  Za to myśl o  arboretum – jednym z większych w Polsce, od razu wywołuje  uśmiech.

Arboretum Wirty
Wirty to aż 33 hektary ogrodu, którego część jest już tak stara, że przypomina las.
 Na wstępie miło nas zaskakuje niska cena biletu – 2 zł. Przechadzamy się żwirowymi ścieżkami odgadując nazwy drzew i krzewów, a przy  tych nieznanych zatrzymując się na dłużej.  

Kielichowiec wonny
Kilka okazów szczególnie mnie zaciekawiło np. kielichowiec wonny, którego zapach kwiatów do złudzenia przypomina ocet jabłkowy, albo zimokwiat wczesny – pisze, że w okresie kwitnienia można go wyczuć nawet na 50 metrów!


Zmęczeni zachwycaniem się nad genialnością natury, odpoczywamy nad brzegiem jeziora Borzechowskiego dając płynąć myślom jak puszystym obłoczkom na niebie.  

Jezioro Borzechowskie
Pośród wiekowych drzew napotykamy grób pruskiego chłopca, którego ojciec chciał wychować na leśnika, ale że młodzikowi nie drzewa były w głowie, to zastosowano wobec niego surowe kary, w wyniku czego rozchorował się i zmarł. Nie da się zaszczepić miłości przemocą.  Nie da się poczuć na siłę. Ale jak się ma w sercu prawdziwą pasję to można nią zarazić.




Po drodze wypatrzyłam bardzo ładny budynek opuszczony.


Nie omieszkałam zajrzeć do środka skoro drzwi były otwarte.


Wyglądał na dawny młyn, bo przy wejściu była waga, a podłużna część to może stajnie.


Pięknie się prezentuje, taki dostojny, pewnie poniemiecki, jak wiele innych w tej okolicy. 


W ulotce promującej Kociewie pisze, że to kraina łagodności. Rzeki łagodnie się wiją pośród łagodnych wzgórz w łagodnym klimacie. Najlepiej widać to z perspektywy kaczki, czyli podczas spływu kajakowego. Najpierw chcieliśmy podjąć wyzwanie najdzikszej rzeki Pomorza - Łupawy, ale potrzebna była grupa 8 osób, więc zdecydowaliśmy się na średnio trudną trasę rzeką Wierzycą. Z Czystej Wody spłynęliśmy w 8 godzin do Starogardu Gdańskiego. Teren wzdłuż koryta przypominał trochę dżunglę, a wrażenie egzotyki potęgowało gorące i parne powietrze. Drzewa pochylone nad wodą, w głębi mroczny las, szelest ptaków w zaroślach i co jakiś czas zwalone pnie drzew, które omijaliśmy górą lub dołem. Pełne skupienie, bo nie wiadomo, co nas napotka za kolejnym zakrętem koryta. Przed elektrownią wodną rzeka utworzyła rozlewisko, które dało nam we znaki z wiosłowaniem, bo wiatr uporczywie znosił nas to na jedną to na drugą stronę.  Jeszcze dosyć trudna przenioska po stromym brzegu i już prawie dotarliśmy do celu. W nocy po zamknięciu oczu nadal czułam lekkie kołysanie, więc długo nie musiałam czekać na nadejście snu. 

piątek, 24 lipca 2015

Starogard Gdański

Nie samym Podkarpaciem turystka żyje, więc pojechałam zobaczyć  drugi koniec  Polski. U nas z Południa, gdy jedzie się na Północ to zazwyczaj celem jest wybrzeże i Trójmiasto,  a część Pomorza bardziej w głąb lądu zostaje pominięta. Kaszuby, czy Kociewie brzmią dla mnie jak co najmniej inne państwo, więc trzeba to zmienić.
Zatrzymałam się w Starogardzie Gdańskim i stąd zaczęłam zwiedzanie.
Park w Starogardzie Gdańskim
Po przejściu rozległych osiedli gęsto zabudowanych ‘kwadraciakami’ z lat siedemdziesiątych, wchodzę do parku miejskiego. Prymitywna fontanna i asfaltowe ścieżki sprawiają, że przyśpieszam kroku.
Baszta
Widać już basztę, a obok Muzeum Ziemi Kociewskiej, bo tak nazywa się ten region.
Wnętrze kościoła
Rynek otaczają ładne kamienice,  dwa stare kościoły i piękne kwiaty o tej porze roku.  Niestety nie ma to w ogóle klimatu, bo psują go samochody i wszędobylskie reklamy. 
Rynek



Muszę się nieźle nagimnastykować, żeby zrobić zdjęcie bez kiczu.

Za to młyn w ruinie wygląda zachwycająco. Wreszcie coś na widok czego, szerzej otworzyły mi się oczy.  Potężny na kilka pięter, straszy pustką. Spłonął kilka lat temu.

Jako, że mój przewodnik dobrze wie, że lubię stare cmentarze to zabiera mnie na takowy, gdzie stoi pomnik Rosjan poległych w czasie wyzwolenia Polski, znajduję też jeden wyjątkowy nagrobek.


Dworzec kolejowy może niekoniecznie jest atrakcją, ale chcę zobaczyć to miejsce, dziwne ze względu na to że ma mnóstwo torów, a nie ma przewodów trakcyjnych, dlatego jeździ tu tylko szynobus i stary parowóz. 
Dworzec kolejowy w Starogardzie Gdańskim

Budynek dworca okazuje się bardzo stylowy, we wnętrzu trochę gorzej, ale na peronach nawet metalowe barierki są misternie wykończone ozdobnymi gałeczkami sprzed lat.
Kazimierz Deyna
Pewnie miłośnicy piłki nożnej wiedzą, że będąc w Starogardzie Gdańskim, trzeba zajrzeć na stadion, bo na trybunach siedzi Kazimierz Deyna - tzn. jego pomnik. Jest tam też ścianka wspinaczkowa, z której widać wieże i dachy starego miasta.





Jeszcze kilka ładnych budynków z czerwonej cegły odnajduję po drodze i na tym by się kończyło zwiedzanie, gdyby nie kreatywność mieszkańców, którzy wymyślili Słodki Szlak tropem kawiarni. Miałam okazję sprawdzić dwie z nich.  W Cafe Anka  może zakręcić się w głowie i to wcale nie od smakowitych zapachów. Na suficie wisi stolik do góry nogami, tak samo napisy na ścianach budzą konsternację na pierwszy rzut oka, aż zaczynam się zastanawiać, czy to aby nie z braku kofeiny. 

Cafe Anka

Kawa również jest oryginalnie przystrojona, a gęsta kremona świadczy o znakomitym wykonaniu. Nie mogłam uwierzyć, że mają tylko biały cukier na stoliku, więc poprosiłam o brązowy i na szczęście się znalazł, ale o mleku roślinnym można zapomnieć. Koktajl to 100 % smaku owoców w apetycznym pucharku. Mnóstwo książek i gazet nie pozwalają się nudzić, ale ja mam inne zajęcie - odganiam uparte muchy od mojego sernika... Psuje to cały efekt i atmosferę niestety. 


Cafe Anka
Na drugi rzut kawingu (skoro jest klabing to może być i kawing, prawda?) idzie Klubokawiarnia Szafa, która trafiła w mój gust absolutnie. Począwszy od wystroju pełnego ślicznych antyków, skończywszy na relaksującej muzyce tanga. Nie mogę się skupić na wymyślnym menu, co chwila rozpraszając swoją uwagę na uroczych bibelotkach zdobiących wnętrze. Jestem mile zaskoczona, że jest dostępne mleko roślinne, a obsługa nie patrzy na mnie jak na przybysza z innej planety po zapytaniu o takowe.  W końcu zagłębiam się z rozkoszą w bukiet smaków "kawy ze sklepów cynamonowych", czyli po prostu z orientalnymi przyprawami.  Nawet toaleta mnie rozczuliła, gdzie w wiklinowym koszyczku leżały małe ręczniczki do rąk przewiązane kokardką. Nie chce  mi się opuszczać tego miejsca.. 
Klubokawiarnia Szafa


Klubokawiarnia Szafa

Klubokawiarnia Szafa

środa, 15 lipca 2015

niedziela, 12 lipca 2015

Pogórze Przemysko - Dynowskie: Piątkowa, Posada Rybotycka, Kopysno i Góra Kopystańka



Piękna słoneczna pogoda wyciągnęła nas w pobliskie i moje ukochane regiony Pogórza.   

Mijamy rzadko już spotykane łany zbóż pełne maków i tradycyjne kopki siana.
Drewniane domki dopełniają klimatu pogranicza wschodniego. Jeden z nich stoi opuszczony, więc jak zwykle próbujemy zajrzeć do splądrowanego wnętrza.
Cerkiew w Piątkowej skryła się, za wysokimi drzewami, gdyby nie kierunkowskaz, nie sposób by ją było wypatrzeć. 
Pociemniałe drewno trzyma się dzielnie nie dając się upływowi czasu i obojętności ludzi. Mury z kamienia obrosły paprociami, tworząc magiczny klimat. Wokół nic, tylko wiekowe drzewa i szum strumienia. Postanawiamy zrobić tu biwak mocząc stopy w zimnej wodzie.
Zamek w Birczy
Na rynku w Birczy trwa niedzielna atmosfera – wystrojeni parafianie, po mszy  ustawiają się w kolejce po lody, stoimy i my. Zamek w Birczy jest akurat remontowany, więc tylko przejeżdżamy koło niego przez stary park.
Ukazują  nam się coraz lepsze widoki pofalowanego Pogórza Przemyskiego, pełnego łąk i lasów.   

Opuszczony PGR, ruina domu, gdzie kiedyś był bar i noclegi, a do tego znak ostrzegający przed spadnięciem auta do rzeki – coraz bardziej czuć klimat tego regionu.   


Wisienką na pogórzańskim torcie jest najstarsza murowana cerkiew obronna w Polsce w Posadzie Rybotyckiej, a przy niej żadnej informacji. Dlaczego??? 
Cerkiew obronna w Posadzie Rybotyckiej

Byliśmy tu już zimą, gdy pod wieczór cerkiew wydawała nam się jakby miała twarz.
Według mapy, za cerkwią ma być stary cmentarz. Przeskakujemy przez strumień i idziemy w las wiedzeni intuicją. Jest!  Zniszczone nagrobki już nawet nie proszą o pamięć.
Opuszczona plebania w Posadzie Rybotyckiej
Przed nami kolejne wyzwanie – znaleźć skałę Machunika.
Musimy przekroczyć płytki, choć wartki Wiar. Możemy to zrobić przechodząc po wysoko zawieszonych pniach lub po prostu w bród. Decydujemy się jednak na bezpieczniejszą wersję.  

Na przeciwległym brzegu wspinamy się do góry, wzdłuż resztek murów przy zboczu. Dobrze by było zaopatrzyć się przewodnik, żeby lepiej poznać historie tego miejsca, może to aż tutaj sięgała opuszczona wieś Borysławka?
Stoimy nad urwiskiem, gdzie widać, że skały cały czas się obsuwają. 
Wiar
Wracając przez rzekę, tak nam się spodobał orzeźwiający nurt w dzikiej scenerii, że robimy sobie kąpiel. Wspaniałe uczucie orzeźwienia.


Wjeżdżamy autem do wsi Kopysno, pokonując koleiny, kamienie i doły.  Po wojnie opustoszała wioska, zaczyna się odradzać dzięki śmiałkom decydującym się zasiedlić ten trudno dostępny kawałek Pogórza. Parkujemy na rozstaju dróg i dalej idziemy już pieszo na najwyższe wzniesienie Pogórza Przemyskiego - Kopystańkę. Początkowo ścieżka wiedzie przez las, a potem przez łąki wśród panoramy pięknych widoków. Przez okno zaglądamy do środka opuszczonej cerkwi. 
Cerkiew w Kopyśnie
Spotykamy na swej drodze tylko jdnego samotnego turystę, mimo że jest niedziela i długi weekend. Pewnie większość idzie teraz gęsiego na Połoniny, podczas gdy tu widoki są niemal porównywalne.
Za to cisza i spokój dopełniona zapachem rozmaitych łąk, nie równa się niczemu. W oddali widać Kalwarię Pacławską – nasz jutrzejszy cel.
Widok z Kopystańki
Skoro jesteśmy w takim dzikim rejonie to i spać będziemy na dziko – w samochodzie. Biwakujemy do późna słuchając pochrumkiwania dzików za krzakami i wypatrując gwiazd, które coraz liczniej zaczynały się pojawiać w miarę zapadania zmroku.
Widok z Kopystańki  541 m n.p.n
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...