Październik, 2014
Z własnej woli wstać w niedzielę o 6.00, żeby jechać na wycieczkę? Plan wydaje mi się nierealny. A jednak nie mogę spać już od 5, bo w głowie przesuwają się obrazy cerkwi, lasów i wzgórz podpatrzonych w Internecie. Dzień zapowiada się wyjątkowo ładnie, mimo że jest już końcówka października. Suniemy z zawrotną prędkością po nowej autostradzie prosto w poranną mgłę.
Przemyskie kamieniczki po drodze nasuwają pomysł kolejnego wypadu. Mijamy Fredropol, gdzie miały być ruiny zameczku, ale nie widzimy żadnych oznakowań, więc pokonujemy dalej serpentyny. Kalwaria Pacławska wita nas drewnianymi domami i licznymi kramami wzdłuż parkingu. Stoiska uginają się, od wściekle różowych gadżetów, słodyczy odpustowych, których skład lepiej przemilczmy, a hitem są zapewne lody klasztorne!
|
Widok z wieży widokowej W Kalwarii Pacławskiej |
Wspinamy się na wieżę widokową z rozległą panoramą wijącego się Wiaru i Gór Sanocko – Turczańskich również po stronie Ukraińskiej. Wracamy na mszę do Sanktuarium, które pęka w szwach od ilości wiernych. Kazanie przypomina nam o tragicznych losach ks. Jerzego Popiełuszki, z racji 30 rocznicy jego śmierci. W zadumie nad jego odwagą szukamy grobu kolejnego niezwykłego człowieka - ojca Wenantego Katarzyńca, o którym Kolbe mówił, że „rzeczy zwyczajne wykonywał w sposób nadzwyczajny”.
Przystajemy też przy młodziutkim dębie papieskim. Został wyhodowany z żołędzia pochodzącego od najstarszego dębu w Polsce, poświęconego przez Jana Pawła II. Następnie w morzu kolorowych liści spacerkiem odnajdujemy pustelnię św. Magdaleny. Sam budyneczek nie robi wrażenia, ale przysiadając chwilę na pniu drzewa wsłuchujemy się w odgłosy lasu i nie mamy wątpliwości, że to doskonałe miejsce na pustelnię.
|
Wiar w okolicach Kalwarii Pacławskiej |
Zjeżdżamy z Kalwaryjskiej Góry do małych wiosek ułożonych przy rozległych polach żyznej ziemi. W Sierakoścach docieramy do samej granicy państwa, czyli zoranego pasma ziemi, dwóch słupów barwach Polski i Ukrainy oraz wieży strażniczej. Oglądając się, czy nie ściga nas straż graniczna, kierujemy się do wsi Rybotycze. Jeszcze robimy szybko zdjęcie kościółka z kamienia w Huwnikach i szukamy drugiego celu naszej wycieczki, czyli opuszczonej wsi - Borysławka.
Na końcu Rybotycz zostawiamy auto przy niepozornej kładce na rzece Wiar. Na wprost oślepia nas słońce, a most zdaje się być symbolem przejścia do innego świata. Świata, który już nie istnieje. Trudno sobie wyobrazić, że przed wojną mieszkało tu ponad 800 osób, większość narodowości ukraińskiej. Dziś jedynymi śladami są podmurówki domostw, studnie i cmentarz. Dawną osadę zagarnęła przyroda i trzeba być bacznym obserwatorem, by spośród lip, buków i jodeł, wypatrzeć stare drzewa owocowe. Wśród lasu widać zarys chaty, więc przedzieramy się w jej kierunku przez chaszcze.
O tej porze roku otaczają go zarośla z ognisto pomarańczowej miechunki rozdętej, co tym bardziej nadaje mu klimatu. Budynek jest zagracony i grozi zawaleniem, więc nie ryzykujemy wchodzenia do środka i idziemy dalej drogą wzdłuż strumienia, kilkakrotnie go przekraczając. Nie wiemy czego się spodziewać, dlatego rozglądamy się dokładnie, wśród zboczy gór Sanocko – Turczańskich. Znajdujemy duży drewniany krzyż postawiony na ziemi, krzywo oparty o gałęzie. Zagłębiamy się w jego okolice, a tam omszone cegły, kamienie.
|
Opuszczona wieś - Borysławka |
W ciszy słychać szelest liści na wietrze, jakby drzewa chciały nam wyszeptać historię tego co mogło tu być zaledwie 6o lat temu. Z zamyślenia wyrywa nas niespodziewany obiekt - „okienko” z gałęzi, zawieszone między drzewami, z ładnie upiętymi firankami.
Trzeba przyznać, że widok z takiego okna jest piękny a przynajmniej szyb nie trzeba myć ;) Opuszczamy to tajemnicze miejsce o zachodzie słońca.
W drodze powrotnej mijamy niecodzienny znak „Uwaga samochody spadające do wody” Faktycznie wąski asfalt poprowadzony jest wzdłuż zbocza Wiaru, a gdzieniegdzie zaczyna się osuwać. Zatrzymujemy się jeszcze w Posadzie Rybotyckiej przy najstarszej, murowanej cerkwi obronnej w Polsce. Patrząc na nią od dołu, wśród zapadającego zmroku, mamy wrażenie, że jej ściana ma twarz… Obchodzimy ją dookoła w poszukiwaniu wejścia. Niskie, krzywe, drewniane drzwi bez klamki są zamknięte i spowite pajęczynami. To znak, ze czas zakończyć ten dzień pełen historii i zadumy.